Gdyby w dzisiejszych czasach częstowano działaczy tym magicznym trunkiem na dzień dobry, świat z pewnością byłby lepszy, a politycy…  I tu poprzestańmy brnąć w ten zacny temat. Gdyby w dzisiejszych czasach częstowano …

Felix Kir z pewnością miał głowę na karku. Kręgosłup moralny miał również. Pastor był zdeklarowanym przeciwnikiem nazistów, a kiedy było trzeba umożliwiał ucieczki tysiącom członków ruchu oporu. Sześćdziesiątka cyknęła mu na liczniku, zanim wybrano go na mera miasta Dijon. Miasto znane było z fabryk likierów, ale te po wojnie padały jak przysłowiowe kawki na dziuby. Wspomniałam już o moralności pastora?
On właśnie na dzień dobry częstował gości tym, co fabryki dały, czyli napitkiem składającym się z białego wina i likieru z czarnej porzeczki. Tak robiono przed wojną, tylko że wtedy ten napitek nazywał się Blanc-cassis i był uważany za paryską specjalność. Umarł jednak śmiercią naturalną, dokładnie tak, jak umarła cała rzesza aperitifów i kawiarni, które pełniły rolę drugiego domu. Kiedyś w nich wrzało od rozmów, słychać było brzdęk szkła, czuć zapach kawy. Potem szlag trafił całą tą kulturę, bo komuś zachciało się podsłuchiwać i robić z tego użytek. Okupacja skutecznie wymiotła ludzi do domów, lęk przed denuncjacją również. Tylko dzięki pastorowi przypomniano sobie o tym zacnym likierze z czarnej porzeczki – creme de cassis, który jest składnikiem rzeczonego w tytule aperitifu Kir Royal. Potem w mieście zjawili się dwaj kupcy no i tak to się zaczęło. W niespełna 100 lat powstało 80 fabryk produkujących creme de cassis, a Panie zaczęły sadzić czarną porzeczkę na potęgę. Proces produkcyjny owiany jest tajemnicą, ale to co wiemy, starczyłoby na kolejną opowieść. Dziś jednak nie o tym.

Wiecie, że uwielbiam moją robotę? Pisząc o jedzeniu, czy napitkach nie można ich nie skosztować. Właśnie tak zaczynam dzisiejszą niedzielę, a że na dodatek jest Dzień Kobiet, zrobię sobie święto. Nie założę dziś mundurka, zostanę w piżamie cały boży dzień. Rozpalę ogień w kominku, zasiądę w fotelu, przytulę do serca psa. Te wierne są po grób. W ręku wyląduje dobra książka (tej najlepszej jeszcze nie napisałam i wcale się nie zanosi), wezmę do ręki lupę, bo wzrok nietęgi i zacznę czytać. Wiem, że braknie mi ręki, aby Kir Royal pod nosem trzymać, ale dam radę.
A potem będę plotła to, co ślina na język przyniesie i serce podpowie, bez obawy o sygnalistów.

Już niebawem w Jurajskim Koziołku pojawi się creme de cassis. Właśnie ten od madame w papilotach, która produkcję likieru doprowadziła do perfekcji, żyje dostatnio, mimo, że fabryki nie założyła. W boutique u Koziołka za chwileczkę pojawi się o wiele więcej. Bistro zacznie tętnić życiem, bez obawy przed denuncjacją, bo w tym miejscu szum rzeki wszystko zagłuszy. Nie można tego przeoczyć!

Do zobaczenia w Koziołku!